Zdobyłem Popardowską Górę (z Beethovenem)

Zdobyłem Popardowską Górę (z Beethovenem)

 

Wczoraj, wybrałem się na wycieczkę z moim psem Beethovenem. Jak zobaczycie na zdjęciach, jest to mały kundel, po mamie jamnik. I choć nóżki ma bardzo malutkie, to odwagą i dzielnością nadrabia wiele. Z Nowego Sącza podjechaliśmy autem do sąsiedniej miejscowości Nawojowa, a stamtąd już ruszyliśmy na podbój Popardowej. Popardowa dzieli się na dwie podmiejscowości, a mianowicie na Popardową Niżną oraz Wyżną, które zamieszkuje około 500 osób. Nie jest to żaden szczyt górski, miejsce tłumnie oblężane przez turystów, ani nic podobnego. Ta wieś przeplata losy z moją rodziną, ze strony taty. Dawniej, całą familią jeździliśmy do tamtejszego lasu, żeby pochodzić, czasem grzyby pozbierać, choć zawsze wracaliśmy z pustym koszykiem. Do Popardowskiej Góry odczuwam ogromny sentyment, pewnie dlatego, że za dzieciaka często tam bywałem i przypomina mi się pewna beztroska z tym związana.

Pogoda nam ewidentnie sprzyjała, była wręcz idealna na takie wycieczki. Ogólnie było ciepło, czasami dawało odczuć się chłodniejszy wiatr, ale nawet go pożądałem, a zdaje się, że mój pies również. Zaczęliśmy  od asfaltowej ścieżki, po drodze zrobiłem zdjęcia kilku znakom drogowym i można powiedzieć, że dość łatwo i bez wysiłkowo zdobyliśmy Popardową Niżną, co wcale nie było równoznaczne z jej przejściem i stanięciem u stóp Popardowej Wyżnej. Gdy mój zegarek pokazał, że przeszliśmy niecałe 2 kilometry w niecałe pół godziny, zrobiliśmy sobie krótką przerwę na czyimś polu – polu ze studniami, jedną z nich zajmując. Beethoven popił wody, mimo wszystko szliśmy cały czas pod górę i to zrobiło swoje. Zjadłem pierwszą kanapkę z serem, oczywiście dzieląc się z Beethovenem, inaczej obraziłby się na mnie śmiertelnie. W końcu byliśmy kompanami! Druhami, którzy wyruszyli na podbój Popardowej Wyżnej!

Na tym etapie zakończyliśmy, może i wygodną, ale zarazem mało satysfakcjonująca ścieżkę asfaltową, tym samym wkraczając do lasu. Na drzewach nawet było oznaczenie szlaku, a dokładnie znak biało-żółto-biały. Przyznam się bez bicia, że nigdy nie wiem, co oznaczają te znaczki, ale żółty i biały raczej wywołują pozytywne skojarzenia, więc nie tracąc czasu ani energii wkroczyłem z Beethovenem na właściwy rozdział górskiej przygody. Wnet doszliśmy do szczególnego miejsca. Do metalowego Krzyża, z którym wiąże się kawał polskiej historii – partyzantki, walki o wolność w czasie II Wojny Światowej oraz już w czasach komuny – również walki o wolność. Krzyż Święty mieszkańcom tego rejonu kojarzy się nierozerwalnie z postacią Jana Pawła II. Do dnia dzisiejszego, z pobliskiego kościoła w Zawadzie (w Nowym Sączu) co roku udają się piesze wycieczki. Pamiętam, że za dzieciaka podbój Popardowej z rodzicami i bratem kończyliśmy właśnie w tym miejscu, na modlitwie.

Mój zegarek wskazywał ponad trzy kilometry w ponad czterdzieści minut, więc nawet nie było innej opcji, aby spocząć na laurach. Beethoven wystrzelił jak z procy, po tym jak odpoczęliśmy na huśtawce, zlokalizowanej przy Krzyżu.

Weszliśmy w głęboki las. Swoją drogą bardzo piękny i urokliwy. Z bogatymi widokami, zza drzew, na panoramę miasta – Nowego Sącza. Potem znaleźliśmy się na obszarze łąkowym, a następnie znowu na drodze asfaltowej, przy której było kilka domków. Spotkaliśmy (używam liczby mnogiej, opisując siebie i psa, trochę dziwne, ale cóż…) na naszym szlaku przesympatycznego pana – dziadka, mieszkańca Popardowej Wyżnej, bo właśnie już tam dotarliśmy. Rozmawialiśmy chyba pół godziny, a w szczególności o tym, jak niedoceniany jest to rejon, i jak powoli ten trend zaczyna się odwracać. Dziadek opowiadał również, ile problemów sprawia komunikacja (wjazd, wyjazd) samochodem na tę górę, a nawet historię, jak zaginęła karetka w zimie na Popardowej Wyżnej.              

Każda dobra wycieczka powinna w swoim punkcie zawierać rozmowę i poznanie mieszkańców danego regionu. Ten punkt uważam za odkreślony. W dobrym humorze ruszyłem dalej. Znowu wchodząc do lasu, ale chyba bardziej klimatycznego niż w tym, co byliśmy przed momentem, zrobiliśmy sobie kolejną przerwę na drugie śniadanie.

Potem wyszliśmy z lasu, znowu przeszliśmy przez łąkę i w końcu doszliśmy na przysłowiowy martwy punkt, w którym skończyła nam się ścieżka. Zdobyliśmy Górę Popardowską, ale zamiast iść dalej do góry, zeszliśmy z powrotem do Nawojowej. Następnie podjęliśmy próbę zdobycia Frycowej – miejscowości zupełnie po drugiej stronie Popardowej, ale znów się nie udało. Plus taki, że Beethoven zaczerpnął kąpieli w rzeczce, a ja żwawo przeszedłem przez lichy most i nie wpadłem do wody. Obeszliśmy Nawojową dookoła i wróciliśmy do punktu wyjścia, robiąc ponad 18 kilometrów w cztery godziny i jedenaście minut.

Jakie było moje niezadowolenie, że niby przeszliśmy z Beethovenem tyle kilometrów, a koniec końców krążyliśmy w kółko, wielokrotnie zbaczając ze ścieżki, włócząc się po wysokich trawach bez sensu.

Niemniej jednak, zdobyliśmy nie tylko Popardowa Niżną, ale również Wyżną. Dobrze się bawiliśmy. Pogoda nam sprzyjała (w drodze powrotnej do Sącza już zaczęło padać), wytuptaliśmy ponad 25 tysięcy kroków (Beethoven swoimi małymi łapkami pewnie dwa razy tyle), zaczerpnęliśmy świeżego i leśnego powietrza i nieźle zmęczyliśmy się, przez co w nocy dobrze nam się spało. Na przyszłość, na pewno lepiej zaplanowałbym trasę, ale tak spontaniczne brnięcie przed siebie również miało swoje plusy. Na koniec nasuwa mi się jedna myśl, jeżeli górska wyprawa to tylko z Beethovenem!        

      

                             fotografie © by bywalec życia, format podróżniczy

Yhm... to może nie być głupi pomysł?!

Aby dołączysz do grona subskrybentów Bywalca Życia. I Otrzymywać powiadomienia o nowych konkursach, wpisach i wielu innych akcjach.

Wyrażam zgodę na przekazanie moich danych osobowych do MailChimp ( więcej informacji )

Trzy żelazne zasady Bywalca Życia. Zero spamu. Bezpieczeństwo adresu e-mail. Możliwość wypisania się z listy subskrybentów w każdej chwili.

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments